Czy nieszczęśliwa kobieta może być dobrą matką?

Wiele jest w sieci blogów dotyczących macierzyństwa, jednak większość z nich jest skupiona na utrwalaniu idyllicznego i przesłodzonego obrazu życia z dziećmi – takiego, który znamy doskonale z mediów, kultury i literatury. Bardzo niebezpiecznego, bo nie zawsze prawdziwego.

Ten tekst znalazł się kiedyś na nieistniejącym już blogu, którego jedynym celem była pomoc kobietom w trudnych momentach związanych z macierzyństwem. Najróżniejszych. Nad tym właśnie przede wszystkim chciała pochylić się autorka. Chciała, by młode matki uświadomiły sobie, że nie są same, żeby otworzyły się i zaczęły głośno mówić o tym, co siedzi w środku. Macierzyństwo jest piękne, ale możemy go tak doświadczać tylko wtedy, gdy same jesteśmy szczęśliwe.

Napisałam ten wpis dzień po pierwszych urodzinach mojego syna i mogę chyba powiedzieć, że nabrałam już nieco dystansu do tego, co wydarzyło się przez ten czas w moim życiu. Gdybym zaczynała pisać pół roku temu, nie byłoby widać słów, bo zamazałyby je łzy. To był czas, w którym zdiagnozowano u mnie depresję, określoną później jako zaburzenia adaptacyjne. No wyobraźcie sobie, że miałam problemy z  adaptacją do nowej roli, do roli matki, do kompletnie nowego życia, nowej siebie, nowej relacji w związku, do innych układów z przyjaciółmi i bliskimi, w moim przypadku była to chyba adaptacja do strat, które przyniosło macierzyństwo – zgubiłam swoją kobiecość, siłę, tożsamość, ciało, ludzi, którzy nagle stali się dalecy. Zyskałam natomiast dużo więcej, więc jeśli ktoś zadał sobie w głowie pytanie „i po co Ci to dziecko było głupia narzekająca babo?”, od razu odpowiem – bo warto było pozmieniać w sobie i dookoła siebie tak wiele, żeby dzisiaj móc patrzeć na tego małego cudnego chłopca i kochać go miłością największą. Ot, paradoks taki.

Teraz z całą stanowczością mogę powiedzieć, że jestem w ogólnym rozrachunku szczęśliwa, że ten rok wywrócił moje istnienie do góry nogami (tak, mówili mi jak byłam w ciąży, że tak będzie, ale nie wiedziałam o co im chodzi). Czy jednak mogłabym dokonać takiego podsumowania, gdyby nie psychoterapia i dogłębna analiza tych nowych wydarzeń? Nie wiem. Miłość do dziecka to najpiękniejsze, co może nam się przytrafić. Ale czasami to długa i bardzo wyboista droga.

Początki macierzyństwa bywają potwornie trudne, a w naszym świecie nie ma zgody na to, żeby o tym mówić szczerze i wprost. Bo to przecież ten różowy bobas, taki pachnący, mięciutki, wyczekany, najwspanialszy. Czasami tak, ale nie zawsze, niestety. Często macierzyństwo okazuje się trudniejsze, niż to sobie wyobrażałyśmy. I nie ma nic złego w tym, że czujemy wyczerpanie, wściekłość, rozdzierającą bezradność, totalny brak sił czy frustrację. Urodzenie dziecka nie czyni z nas nadludzi!

50-80% kobiet w Polsce doświadcza baby blues’a, 10-20% depresji poporodowej – to statystyki, pytanie ile z nas o tym nie mówi, bo przecież wstyd, bo przecież jak można być nieszczęśliwą kiedy wielka radość w postaci tej istoty maleńkiej nas spotkała? I jak to, chcesz realizować się zawodowo, kiedy niemowlę u boku? Urodziłaś przez cesarskie cięcie? Phi, to w ogóle nie urodziłaś! Nie chcesz karmić piersią? Jesteś nienormalna! Chcesz karmić piersią 2 lata? Oszalałaś! Jak to, na imprezę chcesz wyjść? Wciąż chcesz, oprócz bycia matką, być także partnerką, kochanką, przyjaciółką? Przecież jak być matką to tą najlepszą, idealną, przecież bycie matką to Twoja rola i Twój obowiązek! To czas na rezygnację z samej siebie! Ja mam dość takiego myślenia o macierzyństwie, mam dość wiecznego oceniania i społecznej nagonki. Kobiety, otwórzmy się na siebie nawzajem i wyciągnijmy do siebie rękę, szczególnie wtedy, gdy ta pomocna dłoń może pomóc drugiej osobie uporać się z depresją…

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane Artykuły