Najlepsze prezenty gwiazdkowe – subiektywna lista

Trwa właśnie najpiękniejszy, rodzinny czas. Pieczemy pierniczki, piszemy listy do Mikołaja, przygotowujemy listę świątecznych potraw i rozsadzamy wigilijnych gości przy stole, pamiętając o tym, która ciocia nie może siedzieć koło której kuzynki. Jest jednak taki temat, który w grudniu spędza wszystkim rodzicom sen z powiek – prezenty. Sprawę w pewnym sensie ułatwia nam instytucja świętego Mikołaja i listów do niego – możemy szybko i bezboleśnie sprawdzić co przyniesie naszym dzieciom największą radość. Problem pojawia się jednak, kiedy okazuje się, że lista ta zawiera jedną pozycję. Jeszcze gorzej jeśli ta jedna pozycja to coś, co w naszym rozumieniu jest kompletnie, absolutnie i przerażająco bezsensowne. Jako rodzic mamy wtedy graniczące z pewnością przekonanie, że dany badziew wyląduje w kącie w przeciągu od 15 do 60 minut, a jego jedyną przyszłością będzie przyprawianie nas o wściekłość, za każdym razem gdy na niego spojrzymy.

Święta rządzą się jednak pewnymi prawami. Większość z nas pozwala maluchom wierzyć, że ten pulchny facet w czerwonej czapce naprawdę mieszka na Kole Polarnym, i raz do roku objeżdża cały świat żeby sprawić frajdę każdemu, kto był grzeczny. Gdy piszemy z dziećmi listy, nie dajemy im obostrzeń – „Stasiu, tylko pamiętaj, nic plastikowego, nic grającego i przypadkiem nie nazbyt kolorowego. Co powiesz na edukacyjny zestaw małego naukowca, lub ekologiczną zabawkę z drewna bukowego?”. Nie, nie mam nic przeciwko ekologii, drewnu ani rozwijaniu wiedzy dzieci. Mam jednak głębokie przekonanie, że raz do roku możemy poświęcić nasz zdrowy rozsądek na rzecz szerokiego uśmiechu naszego dziecka.

 

Jak jednak wybrnąć z tej sytuacji z twarzą i z poczuciem dobrze spełnionego, rodzicielskiego obowiązku?

W moim domu funkcjonuje wygodna zasada – w liście do Mikołaja poprosić można tylko o jedną rzecz. Dopóki moje dzieci mają lat 5 i 3, nie grozi mi jeszcze, iż tą jedną rzeczą będą buty z najnowszej kolekcji Balmain, lub laptop za 5 tysięcy złotych. Zazwyczaj pojawiają się tam jakieś zabawki usilnie promowane w telewizji pomiędzy odcinkami Pidżamersów (touche agencje reklamowe, touche!). Pozostały budżet prezentowy, ufundowany przez babcie, dziadków, ciotki i kuzynów, mogę więc w spokoju sumienia przeznaczyć na rzeczy ładne i przydatne. Mamy zimę, więc dobrym wyborem są zawsze kombinezony narciarskie, czapki i rękawiczki (chcąc sprawić młodocianym dodatkową radość, możemy skusić się na takie z postaciami z ulubionych bajek) czy ciepłe buty na futerku. Jeśli mamy w domu małą księżniczkę (ja mam) na pewno uradujemy ją nową spódniczką, albo różowymi leginsami, przy okazji odhaczając konieczność zakupów tychże przy kolejnym skoku wzrostowym. Generalnie – sektor odzieżowy to coś, w co regularnie celuję – zawsze bez pudła.

 

Kolejna grupa to prezenty, dzięki którym spędzimy resztę świątecznej przerwy we względnym zdrowiu psychicznym. Wybór jest ogromny: ciastolina, piasek kinetyczny, plastelina, kredki, flamastry, kolorowanki, naklejki – cokolwiek plastycznego. Oto w bożonarodzeniowy poranek my, dorośli, pędzlujemy więc wigilijnego śledzia, w ciszy… błogiej ciszy… bo nieletni urobieni po pachy w ciastolinie nie odezwali się ni słowem od godziny. Tak mniej więcej wygląda raj rodzica, słowo.

Co jeszcze? Planszówki. Hit każdych wakacji, magiczny element scalający każdą rodzinę (o ile ktoś z dorosłych nie ma nadmiernych ambicji, oczywiście). Dobble, Grzybobranie czy nawet kultowy Chińczyk zawsze się przydadzą. Gdy opadniemy wszyscy na kanapę objedzeni pierogami i barszczem, jak nigdy dotąd docenimy nawet klasyczną, karcianą grę w wojnę.

I na koniec – last but not least – prezent, z którego jestem w towarzystwie znana. Właściwie niezależnie od okazji każdemu jestem w stanie go wręczyć (mając przy tym poczucie dobrze wykonanego obowiązku): książki. Dla najmłodszych z rysunkami, różnorodnymi fakturami i dźwiękami, dla nieco starszych te na dobranoc, usypiające i relaksujące, a dla najstarszych pierwsze pozycje do samodzielnego czytania.

 

To co, jak tam wasze listy do Św. Mikołaja? Napisane?

 

 

tymańska

 

 

 

Maria Natalia Tymańska,

matka dwójki dzieci, trzyletniej Luny i pięcioletniego Teo; autorka książki „#MAMA. Nieperfekcyjny nieporadnik”, blogerka parentingowa, a na co dzień właścicielka szkoły języka angielskiego dla dzieci.

 

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane Artykuły