Maria Natalia Tymańska

WIOSNA, ACH TO TY – czyli kontrowersje wokół czapeczki

Panie i Panowie, po długich miesiącach oczekiwania pod puchowymi kołdrami i kurtkami z gęsiego pierza, po niekończących się mrozach, skrobaniu samochodów, odśnieżaniu chodników i przeklinaniu wszystkiego na czym ten świat stoi – w końcu nadeszła. Wyczekana, upragniona i wyśniona – Wiosna. Wraz zaś z wiosną, swoją drogą najwdzięczniejszą chyba z pór roku (i to mimo towarzyszącej jej pogodowej schizofrenii), nadeszła natomiast nagła (naprawdę nagła) zmiana pogody.

Moja córka odbębniła w zeszłym tygodniu obowiązkowy, ospo-pochodny areszt domowy. Gdy po radosnych siedmiu dniach, jak na skrzydłach odwoziłam ją do przedszkola, na dzień dobry, w szatni wymieniłam puchowe rękawiczki i zimowy, watowany kombinezon, na szmaciane trampki i czapkę z daszkiem. W pięknym kraju nad Wisłą wystarczyło siedem dni aby temperatury skoczyły z minus pięciu do plus dwudziestu pięciu. Nie to, żeby ktokolwiek zamierzał z tego powodu narzekać – absolutnie nie. Wszyscy radośnie zacieramy rączki, wyciągamy z zakurzonych pudeł, ukrytych na pawlaczach, sukienki, przewiewne spodnie i słomkowe kapelusze.

W czym więc problem? Ano w tym, że często wymieniamy tylko naszą garderobę, zapominając całkiem, że nasze dzieci (będąc w końcu ludźmi z krwi i kości, tyle tylko, że nieco od nas mniejszymi) odczuwają temperaturę dokładnie tak samo jak my. Wbrew obiegowym opiniom naszych ciotek i babć trzyletnie dziecko bawiące się na placu zabaw, przy dwudziestu kreskach na plusie, nie musi mieć zawiązanej ciasno pod szyją czapeczki i zapiętej, niczym pas cnoty, puchowej kamizelki.

Z roku na rok zmieniają się trendy odzieżowe, nie zmienia się jednak typowa dla naszego narodu tendencja do traktowania dzieci niczym gęsi, przygotowywanych do pieczenia we własnym sosie. Zdaję sobie sprawę z tego, że najczęściej wynika to z nadmiernej troski, ale nie jestem w stanie przejść obojętnie koło dzieci, które na początku wiosny zasuwają po przedszkolu w rajstopach i spodniach (czyli zestawie, który osobiście stosuję wyłącznie przy temperaturach poniżej minus dziesięciu, a i to jedynie, kiedy wychodzę poza ogrzewane pomieszczenie). Nieodmiennie zastanawia mnie to również dlatego, że nie jestem w stanie logicznie uargumentować tego paradygmatu nieodłącznej czapeczki (najlepiej, jak już wspomniałam, sznurowanej, wełnianej i na podwójnej podpince) i mody rodem z arktycznego wybiegu.

Podejrzewam, że może to przyprawić niejedną matkę o zawał, ale kilkuletnie badania prowadzone w Cardiff University, potwierdziły, że nie chorujemy od zimna. Całe nasze pojęcie o wszechświecie legło właśnie w gruzach, co?

Co natomiast zwiększa ryzyko kolejnej infekcji? Zmiana temperatur. Taka jakiej na przykład doświadcza dziecko, gdy upocone pod dwudziestoma warstwami, w końcu, skryte za wielkim dębem w kącie placu zabaw, odsznuruje ciasną czapeczkę i da swojej łepetynie kilka oddechów wolności. Nie ma nic gorszego niż wystawienie spoconego, rozgrzanego ciała na średnią temperaturę i wietrzyk.  Katar, ból gardła i głowy i przymusowy tydzień urlopu, to najbardziej prawdopodobny scenariusz.

Korzystając więc z okazji, i podpierając się naukowymi badaniami, apeluję z tego miejsca do wszystkich rodziców, aby sensownie i z głową ubierali swoje dzieci. Pamiętajmy, że ruszającym się maluchom zakładamy to co sobie minus jedną warstwę. Tak tak, minus, dlatego, że nasze dzieci bez przerwy biegają i skaczą (do tego stopnia, że króliczki Duracela przypominają przy nich rozlazłe oposy). Jak to wygląda w praktyce? Do przedszkola puszczamy w samym t-shircie, na podwórko zakładamy cienką wiatrówkę. Nie dostajemy zawału na okazję braku czapeczki albo przemoczonych w kałuży skarpetek.

Hartujmy nasze dzieci, pozwólmy ich organizmom zaprzyjaźnić się z chłodem, zamiast zmieniać je w czerwone i mokre od potu uwędzone prosiaczki.

Na koniec, rozprawię się jeszcze z mitem jakoby dwadzieścia stopni wiosną, to było w jakiś sposób inne dwadzieścia stopni niż latem. Nie wiem skąd taka teoria i jakie są jej podstawy, nie byłam nigdy orłem z fizyki, ale mimo wszystko moja dość podstawowa wiedza mówi, że dwadzieścia to dwadzieścia – nie mniej ani więcej. Jest oczywiście cały szereg aspektów meteorologicznych, które mogą zmienić odczuwanie tych dwudziestu stopni, takich jak wiatr, czy wilgotność powietrza. Jeśli jednak w kwietniowy weekend zobaczymy na termometrze wysoką wartość, na niebie świecić będzie słońce i co tu dużo mówić, pogoda będzie lepsza niż nieraz w środku lipca nad polskim morzem, nie dajmy się wmanewrować w zimowe kurtki. Koniec końców pamiętajcie o doniesieniach z Cardiff – lepiej dać dziecku odrobinę zmarznąć, niż spocić się i narazić na gwałtowną zmianę temperatur. 🙂

tymańska

 

Maria Natalia Tymańska,

matka dwójki dzieci, trzyletniej Luny i pięcioletniego Teo; autorka książki „#MAMA. Nieperfekcyjny nieporadnik”, blogerka parentingowa, a na co dzień właścicielka szkoły języka angielskiego dla dzieci.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane Artykuły