DZIECI W INTERNECIE – POKAZYWAĆ CZY UKRYWAĆ?

W sam raz na początek nowego roku postanowiłam zmierzyć się z jednym z najbardziej kontrowersyjnych tematów w sferze internetowego rodzicielstwa. Nie jestem w stanie nawet zliczyć ile razy uczestniczyłam w facebookowych dyskusjach, które rozpalały wszystkich jej uczestników do czerwoności, gdzie jedna strona oskarżała drugą o egoizm, a druga pierwszą o brak zrozumienia chęci pochwalenia się potomkiem. Jak zwykle obie mają rację, zamiast więc silić się na obiektywizm, powiem wam jaką decyzję podjęłam ja.

Nie chcę udawać przesadnej skromności, jestem całkiem zadowolona z miejsca, w którym obecnie znajduje się moje życie. Lubię moją pracę i wydaje mi się, że jestem w niej dobra, lubię swoich przyjaciół i cieszę się z nowo odnalezionych pasji. Prawda jest jednak taka, że tym co uważam za swoje największe osiągnięcie jest pięcioipółletni Teo i niemal czteroletnia Luna. Choć nieraz porządnie dają mi w kość, nie ma dnia kiedy nie cieszyłabym się, że po prostu są. Jak każda matka uważam swoje dzieci za najbardziej utalentowane, najpiękniejsze i najcudowniejsze ze wszystkich. Chcę całemu światu wykrzyczeć: „patrzcie ludzie! Oni są wspaniali!”, i tego wyrazem są właśnie zdjęcia, które umieszczam na swoim publicznym instagramie i fanpageu. Jak mogłabym chwalić się dokonaniami zawodowymi i pseudo ambitnymi myślami w stylu Paulo Coelho, a nie pochwalić się tym, że mój syn zna niemal wszystkie teksty Beatlesów, a córka co sobotę kłusuje po lesie podczas zajęć z jazdy konnej?

Jedną podstawową zasadą, która mi przyświeca jest to, by nie publikować zdjęć ośmieszających, pokazujących moje dzieci w sytuacjach, z których na pewno nie byliby dumni. I nie, nie chodzi o to, że potencjalnie za kilka lat ich koledzy w szkole mogą te zdjęcia odnaleźć i się z nich śmiać, chodzi o podstawowe zasady szacunku wobec każdego człowieka, niezależnie od tego ile ma lat. Skoro nie udostępniam zdjęć moich koleżanek, gdy płaczą po rozstaniu z facetem, to nie udostępniam tych, gdy moje dzieci biegają po domu bez majtek wrzeszcząc w histerii – proste.

(Zresztą zupełnie nie wierzę w to, że szkolni koledzy przeszukiwać będą kilkuletnią historię mojego instagrama, powiem więcej, jestem prawie pewna, że gdy mój syn skończy 10 lat o instagramie nikt już nie będzie nawet pamiętał. Gdy pojawia się ten argument, iż każda rzecz wrzucona raz do internetu pozostaje w nim na zawsze, proszę każdego współdyskutanta o to, żeby odnalazł moje zdjęcia z grono.net bo bardzo za nimi tęsknię 😉 ).

Często przeciwnicy udostępniania wizerunku dzieci, mówią o tym, że chcą pozostawić im decyzję co do tego kiedy i w jakiej formie pojawią się na mediach społecznościowych. Ma to oczywiście dużo sensu, zastanawiam się jednak zawsze jak zareagują gdy ich jedenasto czy dwunastolatki taką właśnie decyzję podejmą – a następnie zaczną wrzucać setki selfie i opisywać absolutnie każdy moment dnia. Kluczem jest według mnie zdrowe podejście, którego powinniśmy uczyć, dając najlepszy możliwy przykład. Internet, facebook, instagram, snapchat – to wszystko jest dla ludzi. Ważne jednak by umieć korzystać z każdego medium z głową, wiedzieć, których granic nie należy przekraczać. Jeśli sami stworzymy zdrowy wzorzec obecności w sieci, przekażemy go naszym dzieciom – nawet jeśli wszyscy nasi znajomi wiedzieć będą jak wyglądają ich twarze. 🙂

 

tymańska

 

 

 

Maria Natalia Tymańska,

matka dwójki dzieci, trzyletniej Luny i pięcioletniego Teo; autorka książki „#MAMA. Nieperfekcyjny nieporadnik”, blogerka parentingowa, a na co dzień właścicielka szkoły języka angielskiego dla dzieci.

 

Total
0
Shares
1 komentarz
  1. Staram się nie wrzucać zdjęć syna choć to trudne nie chwalić się własnym dzieckiem naokoło 😉 wrzucam mało, raczej tak żeby nie było widać twarzy, w sytuacjach których nikt nie musialby się wstydzić w razie czego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane Artykuły