JAK (a może po co?) UCZYĆ MAŁE DZIECI JĘZYKÓW OBCYCH?

XXI wiek, 2018 rok, czas internetu, Erasmusów, wycieczek do najdalszych zakątków świata, epoka globalnej wioski. Ludzie, którzy nie umieją się porozumiewać po angielsku traktowani są niemalże jak niepełnosprawni – jak niewidomi, których trzeba przeprowadzić za rękę przez zatłoczone skrzyżowanie. I mimo to naprawdę nierzadko spotykam się ze szczerym zdumieniem, gdy postronni dowiadują się, że uczę moje dzieci języka angielskiego. Że to już? Tak szybko? Ale po co? Przecież pójdą do szkoły, będą mieli czas. No bez przesady, okrutna matko, dzieciństwo im zabierasz.

Doszłam do takiej wprawy w obalaniu mitów dotyczących tego tematu, że mogę strzelać słowami z szybkością karabinu maszynowego. Zróbmy to jednak po kolei i szczegółowo. Gotowi?

 

Mit 1.

Dzieci będą miały czas na naukę języków w szkole.

Zgodnie z najnowszą reformą edukacji (albo jedną z nowszych, mimo pracy w tej branży przyznam szczerze, że sama zaczynam się z lekka gubić…) zniesiono obowiązek szkolny dla sześciolatków. Jeśli jakiś rodzic chce – oczywiście może swoje sześcioletnie dziecko posłać do pierwszej klasy, zdecydowana większość jednak postanowiła iść rytmem: 6 lat zerówka, 7 lat pierwsza klasa szkoły podstawowej. I oczywiście siedmiolatek jest w stanie nauczyć się wszystkich słówek, a w niedługiej perspektywie i gramatyki. Jest jednak coś, czego w tym wieku już właściwie nie ma szans zdobyć – akcent. Krótki research u wujka Google, pokazał mi co najmniej dwadzieścia różnych badań, w tym to z Uniwersytetu Islamic Azad University w Iranie, które udowadniają, że im wcześniej damy dziecku szansę na osłuchanie się z obcym akcentem – tym większą ma szansę na to, aby w przyszłości mówić jak native speaker[1]. Sounds exciting, right?

 

To za mało? Dołóżmy bonus prosto od zdobywającej ogromną popularność w Polsce Marii Montessori. Ta niepozorna kobieta, której badania i obserwacje zrewolucjonizowały pedagogikę, opisała obszernie w swoich pracach tzw. wrażliwe fazy w rozwoju dziecka. Od urodzenia, do ok. szóstego roku życia u małego człowieka dominuje chłonący umysł. To w tym czasie dzielny przedszkolak najchętniej i najszybciej uczy się nie tylko zasad dotyczących porządku, rutyny, czy sensorycznych zależności, ale także podstaw czytania i pisania, oraz matematyki. I czego jeszcze? No tak… języków obcych! Gdy malec dorasta, chłonący umysł ustępuje jednak miejsca umysłowi świadomemu. Teraz dziecko nadal będzie rozwijać zdobytą wiedzą, dotyczącą języka, liczb, czy przyrody – jednak nacisk jego zainteresowań przeniesie się na współpracę z innymi dziećmi i relacje z nimi, ustalenie zasad funkcjonowania grupy czy naukę o innych kulturach i społecznościach. Jednym słowem na lekcji angielskiego będzie dużo bardziej skupione na konflikcie między Kasią a Anią o to, która jako pierwsza przyniosła do szkoły różowego kucyka Pony, niż różnicami między zapisem, a odczytem angielskich słówek.

 

Mit 2.

Rodzic, który zapisuje dziecko na dodatkowe zajęcia z języka angielskiego odbiera mu dzieciństwo.

No tak, bo jak wiadomo w prywatnych szkołach językowych, nauczyciele sadzają trzylatki w ławkach i za pomocą długiego wskaźnika pukają w zieloną, kredową tablicę, opowiadając o czasownikach nieregularnych. Na koniec półrocza natomiast, w ramach zaliczenia, sprawdzają znajomość zapisu fonetycznego pięciosylabowych wyrazów. Dzieci płaczą i zapierają się nogami o framugi, a bezduszni rodzice wpychają je do sal na siłę, czasem używając w tym celu batów…

 

Halo! Pobudka! Dodatkowe zajęcia to dla dziecka czysta frajda! Wiem co mówię, bo tak się składa, że mam własną szkołę angielskiego dla dzieci. Moja sala to niecałe 30 metrów kwadratowych pełne gier, balonów, materiałów plastycznych, pluszaków, skakanek i wszystkiego, co spokojnie mogłoby grać w filmie jako wystawa sklepu z zabawkami. Na 45 minut zajęć, siedzimy przeciętnie 15 – więcej natomiast skaczemy, śpiewamy i tańczymy, lub, na przykład, udajemy, że jeździmy na rowerach. Dzieci mają kolorowe książki – a w nich naklejki, labirynty i zgadywanki. Istne piekło, co? Tak okrutne, że moje własne prywatne dzieci potrafią się rano pokłócić o to, które będzie miało zajęcia jako pierwsze.

 

(fragmenty książek z kursów Helen Doron)

 

Mit 3.

Dzieci, które za szybko uczy się drugiego języka, charakteryzują się opóźnionym rozwojem mowy.

Nie do końca wiadomo skąd wziął się ten niezwykle popularny mit, ale prawdopodobnie stąd, że rodzice wysyłający dzieci na zajęcia dodatkowe (lub rodzice dzieci dwujęzycznych) zwyczajnie częściej trafiają do gabinetów logopedycznych. Tylko tyle, i aż tyle.

Wszystkie bowiem badania wskazują na coś zupełnie odwrotnego. Po pierwsze – kamienie milowe rozwoju mowy są identyczne dla wszystkich języków. Niezależnie, czy bobas wychowuje się w Polsce, Anglii czy Kongo, prawdopodobnie wypowie swoje pierwsze słowa około roku („mama”, „dada”, „baba”), a niecały rok później zacznie składać pierwsze, proste zdania („mama da”, „to fuj”). Owszem, dwujęzyczne dziecko może czasem mieszać ze sobą języki, tworząc zdania, w których pierwszy człon jest w jednym, a drugi w drugim. I choć dla postronnych tak skonstruowany przekaz może być trudny do zrozumienia, nie świadczy on o żadnym opóźnieniu! Tak, tak, wiem, zaraz będzie sto historii o synu, koleżanki wujka, którego tata był Francuzem… „i ten syn, słyszałam to dobrze od wujka koleżanki ojca, on zaczął mówić dopiero jak miał cztery lata!”. No tak. Choć ogromnie cenię wszelkiego rodzaju anegdoty, w tym wypadku uważam, że lepiej jednak trzymać się tego, co mówią badania. Zresztą – kto z nas nie zna żadnego monojęzycznego dziecka, które bardzo późno zaczęło mówić?

 

Mało wam? To słuchajcie tego: neurobiolog poznawczy Ellen Bialystok poświęciła 40 lat na studiowanie dwujęzyczności i jej wpływu na rozwój mózgu. Wszystkich zestresowanych rodziców, którzy właśnie robią rachunek sumienia za godziny włączonych na YouTubie świnek Pepp w oryginale i za każdą odsłuchaną w korku piosenkę Super Simple Songs, uspokajam – mamy niezbite dowody na to, że regularne używanie dwóch języków zmniejsza ryzyko choroby Alzheimmera. Dołóżmy wyniki fascynującego badania, wg którego dzieci dwujęzyczne mają dużo lepsze możliwości poznawcze i językowe od ich monojezycznych kolegów[2]. Badania pani Bialystok udowodniły, że mózg dziecka dwujęzycznego działa po prostu na zdwojonych obrotach. How cool is that?

 

Mit 4.

Dzieci, które wcześniej uczyły się języka, w szkole będą się nudzić.

Nie zamierzam w tym tekście podejmować tematu polskiej edukacji i tego, ile reform powinna jeszcze przejść, żeby nie być.. no właśnie – nudna. Powiem więc tylko tyle – pamiętajmy każdego dnia, że wszystko, czego uczymy nasze dziecko jest dla niego najcenniejszym skarbem na całe życie. Najważniejszą motywacją, jaka powinna towarzyszyć rodzicowi, jest poszukiwanie tego, co najlepsze dla jego dziecka. Szkoły, systemy edukacyjne, podręczniki i nauczyciele mogą się zmieniać. Dziś trafi się taki, który zajęcia prowadzi w nudny sposób i nie uczy niczego, jutro przyjść może nowy, który wymagać będzie bardzo wiele. Dziecko, które dostało od rodzica możliwość nauki poradzi sobie w obu sytuacjach, a nawet więcej – na wakacjach zapyta o drogę, kupi w restauracji sok i porozmawia z poznanym na basenie kolegą z Hiszpanii. A za kilkanaście lat? Kto wie, może postanowi mieszkać w egzotycznym kraju i realizować swoje marzenia, nie przejmując się barierą językową?

 

[1]    „Foreign language learning during childhood”, Babak Ghasemi, Masoud Hashemi

[2]    „The Billingual Advantage”, The New York Times, May 30, 2011

 

tymańska

 

 

 

Maria Natalia Tymańska,

matka dwójki dzieci, trzyletniej Luny i pięcioletniego Teo; autorka książki „#MAMA. Nieperfekcyjny nieporadnik”, blogerka parentingowa, a na co dzień właścicielka szkoły języka angielskiego dla dzieci.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane Artykuły