Jak napisałam książkę z synem?

Drodzy Dorośli, Drodzy Rodzice,

rozmawiajcie ze swoimi dziećmi, a przede wszystkim słuchajcie ich i ich opowieści bardzo uważnie. Nie spodziewacie się nawet ilu ciekawych rzeczy możecie się dowiedzieć i jak bardzo może Wam się to przydać w Waszym dorosłym życiu!

Dzisiaj rozmawiamy z Agnieszką Dydycz, współautorką niezwykłej książki „O Wojtku z planety Uran”, którą napisała wspólnie ze swoim synem, Antosiem Oniśko.

Jak to się stało, że książka, o której dzisiaj rozmawiamy ma dwóch autorów, a w dodatku jeden z nich jest nieletni?

„Wojtek z planety Uran” powstał w wyobraźni tego nieletniego autora, czyli Antosia, mojego synka. To właśnie on, w wieku niespełna 5 lat, przyszedł do nas, czyli do swoich rodziców i powiedział, że odwiedził go Wojtek z planety Uran. Byliśmy zaintrygowani i zafascynowani, więc zapytaliśmy jak ten przybysz wyglądał, a on opisał nam Wojtka ze szczegółami.  Że był bardzo fajny, zielony, miał sześcioro oczu, cztery nogi, antenki na głowie, a w każdej ręce po 12 palców.  I że rozmawiali ze sobą w języku folskim, to znaczy w języku, w którym mówi się na Uranie. Tam zamiast „do widzenia” jest „widzeniado”, zamiast „dziękuję”- „kujędzie”, a jak się zdziwisz mówisz: „jejo”.

Czy dobrze rozumiem, że to język, który stworzył Antek, a wszystko powstało w jego głowie?

Tak, dokładnie. My tylko wyciągaliśmy z Antka informacje na temat Wojtka, który przylatywał do niego najczęściej nocą, żeby porozmawiać. A potem bardzo chętnie słuchaliśmy o zaprzyjaźnionym z naszym synem przybyszu, bo byliśmy bardzo ciekawi tej postaci, a przede wszystkim tego w jaki sposób Antoni prowadził całą tę fabułę. On to opowiadał z ogromnym przekonaniem, a myśmy z ogromnym przekonaniem zadawali pytania, bo naprawdę chcieliśmy dowiedzieć się jak najwięcej o Wojtku. Później Antek powiedział nam, że Wojtek musi zostać na razie na Uranie, ale oni nadal ze sobą rozmawiają. Jak? Tego nie zdradzę, bo zdradziłabym jeden z ciekawszych wątków naszej opowieści. 😉

Czy gdy Wojtek przestał przylatywać do Antosia, Ty zapomniałaś o jego istnieniu?

Gdy Wojtek przestał przylatywać, ja zaczęłam pisać książki dla dorosłych. Jednak ta opowieść tak we mnie tkwiła, że postanowiłam ją opisać według opowieści Antka. Dla mnie ten bohater był fascynujący! To, że przyleciał na Ziemię, że nazywa się po prostu Wojtek , a nie jakoś wymyślnie po urańsku. To, że przyleciał właśnie do Antka, że rozmawiali i się zaprzyjaźnili, że Antek zamierza odwiedzić Wojtka na Uranie… to wszystko spowodowało, że ta historia wydała mi się zbyt ładna, żeby jej nie opisać. Zaczęłam więc i…przestałam. To było za trudne. Doszłam do wniosku, że jestem chyba zbyt dorosła, żeby to zrobić, a to jest przecież przyjaźń pomiędzy 5-latkiem i 150-latkiem, bo tyle miał Wojtek (na Uranie to tyle samo, co na Ziemi 5). Później jednak wróciłam do tej historii i książka powstała.

Co sprawiło, że jednak odważyłaś się opisać tę historię?

Zawsze dużo z Antkiem opowiadaliśmy sobie, a także czytaliśmy, zarówno książek, jak i bajek. Niestety, przy większości miałam wrażenie, że są one pisane przez dorosłych w celu przepracowania jakiegoś ich własnego problemu. To były książki ciekawe, piękne literacko, ale brakowało mi w nich dziecięcej naturalności i szczerości. Patrzyłam też jak Antek odbiera niektóre z nich. Okazywało się, że stara klasyka, jak np. „Lato Muminków” go przekonuje, a jakieś polecane i reklamowane książki zupełnie do niego nie trafiają. Zresztą ja sama nie bardzo rozumiałam o czym one są, co chcą przekazać i w jakim celu powstały. Poza tym ciągle przypominał mi się Wojtek. Ośmieliło mnie to, że skoro ta opowieść powstała w wyobraźni dziecka to może warto ją opisać właśnie w taki sposób, dokładnie tak jak ono ją widzi. I spróbowałam raz jeszcze. Narzuciłam sobie dyscyplinę, żeby cały czas przy pisaniu pamiętać, że mam 5 lat. A przede wszystkim pamiętać, co na tym etapie życia jest dla dziecka ważne. Dzięki temu udało mi się w naturalny sposób poruszyć wiele tematów psychologicznych. Psycholog Jacek Santorski, który napisał nam rekomendację na okładkę, prowadzi warsztaty dla młodych rodziców. Powiedział nam, że nie wszyscy uczestnicy rozumieją jak ważna jest bliskość, że dziecko należy brać na kolana, przytulać itp. A są to kwestie fundamentalne w naszej książce.

Opowiesz mi jak wyglądał proces powstawania książki?

Książka powstała na podstawie opowieści Antosia, jednak część wątków została wymyślonych i dodanych przeze mnie, ale absolutnie zawsze konsultowałam je z synem. Zawsze pytałam go  czy mój pomysł może się znaleźć w książce, a gdy Antek czasami mówił, że nie, musiałam wymyślić coś innego. To była naprawdę ciężka praca, bo musiałam wczuć się w obydwu bohaterów. Wyobrazić sobie i poczuć, jak może się czuć ktoś, kto po raz pierwszy przylatuje na Ziemię, nie zna jej zwyczajów i jest daleko od swoich rodziców. I ten drugi ktoś na Ziemi, kto kompletnie nie zna tego przybysza, ale wie, że bardzo chce się nim zaopiekować. To był świetny punkt wyjścia, bo później uruchomiły się we mnie takie procesy, że zaczęłam się zastanawiać czego ja bym się chciała dowiedzieć od Wojtka, jakie ja miałabym pytania. To mi później uzmysłowiło, jak bardzo różnią się między sobą pytania dzieci i dorosłych oraz generalnie ich wzajemne relacje. Ta książka to trochę taki żarcik z nas, dorosłych. Pokazuje perspektywę dziecka w zestawieniu z naszą dorosłą przemądrzałością w postaci natychmiastowego wkraczania i rozwiązywania wszelkich problemów, posiadania monopolu na wyjaśnienie wszystkich zachodzących procesów. Chciałam też pokazać, że każdy z nas jako rodzic może się nauczyć taki nie być. Odzyskanie takiej dziecięcej świeżości i podejścia, że wszystko jest możliwe, normalne, naturalne, że wszystko może się wydarzyć, jest wielką frajdą. W książce jest opowieść o tym, jak tata Antosia poszedł do zoo z Antkiem i Wojtkiem. I okazało się, że Wojtek zna język nietoperzy, więc one go poprosiły, żeby przekazać ich opiekunowi, że nie smakują im owoce, które dostały tego dnia. I że przydałyby się jakieś nowe linki do zwieszania i że mógłby wreszcie u nich posprzątać. To nie było łatwe zadanie, ale tata Antosia naprawdę poczuł się odpowiedzialny i wziął na siebie misję pójścia do opiekuna. Obiecał też chłopcom, że wróci za jakiś czas do zoo i jeśli trzeba będzie zainterweniować ponownie, zrobi to. Chodziło mi o to, żeby pokazać, że jeśli przyjmiemy przez chwilę perspektywę dziecka, to otwiera nam to nasze spojrzenie na wiele rzeczy i dodaje odwagi do robienia tego, na co od dawna mieliśmy ochotę, ale uznawaliśmy, że przecież nam, dorosłym, nie wypada.

Pisanie tej książki musiało być dla Ciebie ciągłym szukaniem w sobie dziecka?

Zdecydowanie tak. To było i trudne, i fajne, a przede wszystkim niezwykle użyteczne, bo pomogło mi zrozumieć perspektywę mojego 5-latka. Antoś był i jest dzieckiem szalenie kreatywnym i inteligentnym, ale w związku z tym ogromnie wymagającym. W momencie, gdy zaczęłam zmuszać się do tego, żeby patrzeć na świat jego oczami, oczami dziecka, rozumieć co dla niego jest ważne, to ten świat wydał mi się zupełnie inny. I to najbardziej pomogło mi ustawiać sobie priorytety. Bo one naprawdę bywają inne dla nas, a inne dla naszych dzieci i to jest naturalne. Na przykład taki Wojtek, który jest przecież małym chłopcem, przylatuje na Ziemię, spędza z nami kilka dni i zaczyna tęsknić za rodzicami. Co prawda dzieci na Uranie podróżują już statkami kosmicznymi, ale nadal pozostają dziećmi i tęsknią za swoimi rodzicami. Moja pierwsza pokusa była taka, żeby opisać jak Antek pokazuje Wojtkowi nie tylko zoo, przedszkole, swój dom itp., ale całą Polskę. Wojtek jednak zaczął tęsknić, a jak dziecko tęskni to myśli tylko o tym, żeby znowu zobaczyć swoich rodziców. Więc wraca na Uran. Inaczej dorośli. Taki dorosły jedzie na wakacje z listą zabytków do odhaczenia i choćby padał ze zmęczenia i miał pęcherze na stopach, zobaczy wszystko, a nawet jeszcze więcej. A dziecko tęskni i koniec, jego nic nie interesuje, ono chce wracać. Natychmiast. Zależało mi na tym, żeby pokazać te elementy, które są związane właśnie z byciem dzieckiem. My byśmy pognali dalej wbrew sobie, bo przecież kolejna taka okazja może się nie zdarzyć, a dla dziecka to co ważne, jest naprawdę ważne.

A jak udało Wam się Wojtka wizualizować tak, żeby został przez Antka zaakceptowany?

Najpierw powstał portret pamięciowy Wojtka – Antek dyktował, a ja rysowałam. Chociaż średnio mi wychodzi rysowanie, starałam się to zrobić jak najlepiej, uwzględniając wszystkie części fizjonomii przyjaciela mojego syna. Później w tajemnicy przed Antkiem opowiedziałam o Wojtku zaprzyjaźnionej graficzce, Magdalenie Golec-Żółcik. Oczywiście pokazałam jej mój rysunek, a ona na tej podstawie zaprojektowała i zwizualizowała Wojtka już w formie docelowej. Wydrukowałam jej pracę i przyniosłam do domu chcąc przetestować jaki będzie odbiór. Gdy Antoś zapytał „a skąd masz zdjęcie Wojtka?!”, wiedziałam, że nam się udało i że to jest dokładnie ten Wojtek, który powinien być.

Większość dochodu ze sprzedaży  jest przeznaczona na prowadzoną przez Ciebie fundację.

Tak, zarówno my z Antosiem, jak i nasza ilustratorka zrzekliśmy się honorarium. Razem z wydawcą znaleźliśmy sponsorów, którzy pokryli koszty wydania książki i dzięki temu 70% przychodu ze sprzedaży zasila konto Fundacji Pomóżmy Dzieciom, którą prowadzę od prawie 20 lat. Pomaga ona dzieciakom znajdującym się w trudnej sytuacji materialnej i życiowej. Fundacja jest nieduża i działa głównie lokalnie. Chociaż czasami, jeśli znajdą się hojni darczyńcy, robimy także większe akcje, np. w zeszłym roku odbudowaliśmy niewielką szkołę w Nepalu zniszczoną przez trzęsienie ziemi.

W książce poruszona jest kwestia bliskości, powiedz proszę parę słów na ten temat.

Motywem przewodnim „Wojtka…”  jest pokazanie tego, jak ważne dla dzieci jest przytulanie, o czym niestety na co dzień zapominamy. Cieszę się, że dzięki niej można sobie o tym przypomnieć. Wielu rodziców, którzy przeczytali tę książkę swoim dzieciom podkreśla, że zatrzymała ich ona na chwilę w czasie i pomogła odnaleźć to, co naprawdę jest najważniejsze, a nie to, co im się takie wydawało. My jako rodzice Antosia także zaopiekowaliśmy się Wojtkiem i pokazaliśmy mu jak miłe jest ziemskie przytulanie. Ziemska babcia także w tym pomogła. Niestety, na Uranie ciągle nie znają tego zwyczaju. Znają tam technologie przyszłości o jakich nam się jeszcze nie śniło i których pewnie długo na Ziemi nie będzie, ale z przytulaniem jest słabiutko. Naszemu Wojtkowi najbardziej spodobały się na planecie Ziemia dwie rzeczy – ziemskie jedzenie i właśnie przytulanie. Zresztą Wojtek obiecał sobie, że pokaże swoim rodzicom jak to się robi. W drugiej części przygód Wojtka i Antka będzie można się dowiedzieć jak mu to pokazywanie wyszło…

Skoro mowa o przytulaniu, muszę zapytać o pana Andrzeja Seweryna i jego powiązanie z Waszą książką.

Bardzo zależało nam na tym, żeby mieć na okładce wartościowe rekomendacje. Jedną z nich napisał właśnie absolutnie wyjątkowy pan Andrzej Seweryn, który wraz z żoną, panią Katarzyną Kubacką-Seweryn zauroczył się naszą książką. Oto jak ją rekomenduje: „Chciałbym spędzić na planecie Uran długie wakacje razem z Wojtkiem i moimi wnukami: Aaronem, Mają, Adasiem, Jadzią i dorosłą już Leną. Każdy z nas czasem czuje się…kosmitą. Lepiej mieć wtedy obok siebie bliskie osoby.”

I tak przecież naprawdę jest. Gdy nasze dziecko przychodzi na świat też jest takim małym kosmitą na obcej planecie i to my mu ten świat pokazujemy i tłumaczymy. Od tego jak to zrobimy zależy jak sobie na tym świecie poradzi. Zresztą my, dorośli, też przecież czasem tak się czujemy. Gdy wchodzimy do nowego środowiska, poznajemy nowych ludzi czy zaczynamy nową pracę również czujemy się jak kosmici. Świadomość, że jest na tym świecie ktoś bliski, kto nas przytuli w takiej sytuacji jest bezcenna, daje bardzo dużo siły i sprawia, że się przestajemy bać. Panu Andrzejowi Sewerynowi udało się dotrzeć do sedna wiadomości, którą chcieliśmy z Antkiem przekazać zarówno rodzicom, jak i dzieciom. Rozmawiamy zresztą o nagraniu audiobook’a w interpretacji właśnie Pana Andrzeja, co ogromnie nas cieszy.

Jak inne dzieci zareagowały na opowieść Antka o jego niewidzialnym przyjacielu?

Dzieci dowiedziały się o nim dopiero z książki. Antek opowiedział o Wojtku tylko nam, co świadczy o jego zaufaniu do nas, z czego bardzo się cieszę. Częściowo opowiedział nam o Wojtku sam, a częściowo to my wyciągaliśmy z niego dodatkowe informacje. Zadawaliśmy oczywiście mnóstwo pytań, bo jak każdy dorosły jesteśmy ciekawscy. W książce zresztą też jest taki wątek. Wojtek idzie z Antkiem do przedszkola i tam okazuje się, że zupełnie inne pytania zadają dzieci, a inne panie opiekunki. W pewnym momencie Antek ma nawet obawę, że zamęczą Wojtka pytaniami, bo one chciałyby wiedzieć wszystko o Uranie. A dzieci… dzieci również miały pytania, ale one przede wszystkim chciały się z Wojtkiem bawić, po prostu z nim być. Zależało mi na tym, aby dobrze pokazać to zderzenie światów dzieci i dorosłych, które są zupełnie inne. Także to, w jaki sposób rodzice Antka zmieniają się pod wpływem Wojtka i Antka i ile radości im to sprawia. Wiem od naszych dorosłych czytelników, że oni też pod koniec książki śmieje się z siebie samych. Zaczynają dostrzegać, jak bardzo serio podchodzą do pewnych rzeczy, a przecież wystarczyłoby na chwilę zmienić perspektywę i wszystko okazałoby się prostsze. I fajniejsze, i prostsze…

Czasami rodzice mogą uczyć się od swoich dzieci, zamiast mieć do nich ograniczone zaufanie.

Oczywiście. Nasze dzieci są w naturalny sposób odpowiedzialne, w co czasem ciężko jest nam uwierzyć. W książce mama zgodziła się na to, żeby Wojtek z nimi zamieszkał pod warunkiem, że Antek będzie jego opiekunem podczas pobytu Wojtka na Ziemi. I Antek cały czas się Wojtkiem opiekował. W domu, w przedszkolu, w zoo. A gdy w przedszkolu musiał pójść do toalety, zostawił Wojtka pod opieką swojego najlepszego przyjaciela, bo tylko do niego miał zaufanie. Chciałam przypomnieć dorosłym, że nawet nasze małe dzieci potrafią być bardzo odpowiedzialne, tylko trzeba im dać na to przestrzeń.

Ta książka była czytana dzieciakom w ogniskach wychowawczych. Jaki był ich odbiór tej książki? Czy można ją traktować jako terapeutyczną?

Teraz już wiem, że tak, chociaż nie miałam takiego celu. Gdy książka była gotowa i szukałam wydawcy, poprosiłam o recenzję zaprzyjaźnione ogniska wychowawcze, z którymi współpracuję od lat poprzez moją Fundację. Do takich ognisk trafiają dzieci mające dużo problemów, których w swoim dziecięcym świecie jeszcze nie powinny mieć. Zależało mi na szczerej opinii tych młodych ludzi. To właśnie od ich wychowawców i pedagogów dowiedziałam jakie terapeutyczne wartości ma moja książka, o czym nie wiedziałam. Pisałam po prostu z serca. Okazało się, że dzieci siedziały zasłuchane i kompletnie  wsiąkły w ten autentycznie dziecięcy świat całkowicie. Te z nich, które przed końcem rozdziału musiały wrócić do domu, następnego dnia prosiły o dokończenie przerwanego wątku. A są to dzieci z różnymi problemami, nadpobudliwością, którym ciężko jest usiedzieć spokojnie w jednym miejscu i to było dla mnie najlepszą nagrodą. Dostałam później taką oficjalną rekomendację od całego zespołu pedagogów i wychowawców, z której wynika, że na podstawie książki można rozmawiać z dziećmi o wartościach, o zachowaniu się w różnych sytuacjach itp.

Jak myślisz, na czym polega magia  tej książki?

Moim zamysłem było napisanie książki o zaufaniu, tolerancji i przyjaźni, do jakiej zdolne są tylko dzieci – bez oceniania, bez wartościowania. Czysta radość z bycia z drugą osobą. I najfajniejsze jest to, że okazało się, że ten świat jest magiczny nie tylko dla dzieci, ale także dla rodziców. Wielu dorosłych przyznało mi się, że sami chętnie przeczytali ją w kąciku jeszcze zanim dali ją swojemu dziecku. Mówili, że zanurzenie się w ten prawdziwie bajkowy dziecięcy świat sprawiło, że poczuli coś, czego dawno, od czasów dzieciństwa, nie doświadczyli – błogość, naiwność i niewinność. Przez chwilę poczuli się jak szczęśliwe dzieci, czego wszystkim szczerze życzę.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane Artykuły