O rodzeństwie słów kilka

Kiedy dowiedziałam się o nieplanowanej drugiej ciąży, Teo miał rok. W mojej głowie i w sercu było miejsce dla jeszcze jednego dziecka, cieszyłam się więc, ale po jakimś czasie zaczęłam zastanawiać czy jako jedynaczka będę wiedziała jak poradzić sobie z nieuniknionymi konfliktami pomiędzy Teo a Luną. Pierwsze trudne chwile pojawiły się od razu po porodzie, okazało się bowiem, że mit o drugim spokojnym dziecku po pierwszym nieodkładalnym jest, no właśnie, tylko mitem. Weryfikacja tegoż mitu w moim wypadku wyszła na naszą wspólną niekorzyść – Luna wymagała nieustannej opieki, właściwie w ogóle nie spała i pochłaniała cały mój czas, którego jak na świeżo upieczoną matkę noworodka i dwulatka, i tak miałam jak na lekarstwo. Szybko zaczęłam więc szukać strategii na podzielenie samej siebie na pół, tak aby żadne z moich dzieci nie czuło się poszkodowane.

Wkrótce zaczęłam przypominać hinduską boginię Kali, przedstawianą z wieloma parami rąk. Różne źródła mówią o dwóch, czterech, albo nawet stu czy tysiącu parach. To byłam ja. Jedną ręką mieszałam w garnku, drugą budowałam z klocków, trzecią zmieniałam pieluchę, a czwartą rozpisywałam plan rozwijających aktywności dla dwulatka. Czasem zastanawiałam się czy podobieństwa do Kali nie idą zbyt daleko – w końcu jest ona boginią chaosu, a chaos stał się wtedy moim drugim imieniem. Wierzyłam jednak, że właśnie ta umiejętność sprawiedliwego podziału czasu i uwagi zapewni moim dzieciom zdrową relację, pozbawioną rywalizacji o miłość matki. Tym trudniejsze było dla mnie, gdy okazało się, że zazdrość, złość i bijatyki są nierozerwalnie związane z posiadaniem rodzeństwa. Gdy po raz pierwszy Teo przyłożył Lunie, miałam ogromne wyrzuty sumienia, zastanawiałam się gdzie popełniłam błąd, skoro nie wyglądamy wszyscy we trójkę jak słodka rodzina ze stockowego zdjęcia. Chwilę czasu i spokojnej analizy zajęło mi zrozumienie, że nigdy nie uniknę wszystkich konfliktowych sytuacji. Sęk w tym jak będę sobie z nimi radzić.

Podobno gdy matka wraca do domu z noworodkiem, nagle jej starsze dziecko wydaje jej się ogromne. Ma wielkie stopy i ręce, zdaje się być dużo bardziej dojrzałe niż wskazywałby na to jego wiek. To atawistyczne zachowanie, nad którym nie panujemy, prezent od natury, która wiedziała, że matka musi bardziej zadbać o tego malca, który sam nie poradzi sobie na świecie. Bardzo łatwo wpadamy więc w pułapkę, która każe nam wymagać od starszaka dużo więcej, niż jest on rozwojowo w stanie nam dać, na przykład zrozumienia, zajęcia się sobą czy pomocy. Gdy urodziła się Luna, Teo miał niecałe dwa lata i był absolutnym berbeciem, który ledwo nauczył się składać zdania podrzędnie złożone. Tymczasem ja oczekiwałam, że z akceptacją godną nastolatka, przyjmie konieczność zachowania absolutnej ciszy gdy jego mała siostra będzie spała. Potrzebowałam robić dogłębny rachunek sumienia przynajmniej raz dziennie i w głowie sama upominać się karcącym palcem, żeby wydostać się z tej pułapki. Czasem się udawało. Częściej nie.

Teraz mój syn ma niemal sześć, a córka niemal cztery lata. Ich konflikty weszły na jeszcze nowy poziom, a każda z kłótni (a uwierzcie, są ich setki…) na nowo uczy mnie cierpliwości, zrozumienia i samokontroli. Coraz częściej zdarzają się dni, kiedy mogę z dumą powiedzieć, że udało mi się przełożyć teorię na praktykę, że nie powiedziałam „ustąp jej, w końcu jesteś starszy”, że nie wywróciłam oczami na kolejną histerię, gdy młoda chce mieć dokładnie to, czym właśnie bawi się jej brat. Wciąż pracuję nad uniknięciem nadawania etykiet, „niegrzeczny” syn, „grzeczna” córeczka. Wciąż pracuję nad naszą komunikacją, wierząc że choć niezwykle często mam nieodparte wrażenie, że rozpoczynam dialog ze ścianą a nie dziećmi, to jednak w ich głowach rodzi się zrozumienie dla idei rozmowy jako remedium na nieporozumienia.

I choć bywa tak, że już o 8 rano mam ochotę zapakować się do pralki i wstawić tryb z podwójnym wirowaniem albo sprawdzić czy dam radę dopłynąć Bałtykiem wpław na wybrzeże Szwecji, to gdyby ktoś spytał mnie dziś, czy uważam, że posiadanie więcej niż jednego dziecka jest dobrą decyzją, odpowiedziałabym, że tak. Ba, dla mnie to była najlepsza decyzja z możliwych.

tymańska

Maria Natalia Tymańska,

matka dwójki dzieci, trzyletniej Luny i pięcioletniego Teo; autorka książki „#MAMA. Nieperfekcyjny nieporadnik”, blogerka parentingowa, a na co dzień właścicielka szkoły języka angielskiego dla dzieci.

Total
0
Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powiązane Artykuły